czwartek, 21 kwietnia 2016

Objazdówka w gruzińskim stylu

Oh my gosh, mam do nadrobienia posty jeszcze z marca :/ Jak widzicie nadrabiam też swój angielski slang, dzięki pomocy naszej współlokatorki D. ;) Sezon gości na dobre rozpoczęty, nalot rodaków za nami i przed nami. D. śmieje się, że wyjechała z Londynu, a tu znowu to samo - inwazja Polaków ;)

Miesiąc temu mieliśmy nasz Mid-term training, który nie zapadł mi tak bardzo w pamięć, jak On-Arrival. Jak dużo zależy od trenerów prowadzących. Tym razem nie czułam naturalności i chwilami trochę się nudziłam. W ramach naszego treningu zwiedziliśmy Jvari, monastyr położony na wzgórzu z pięknym widokiem na Mcchetę, byłą stolicę Gruzji. Super bawiliśmy się również na zorganizowanej suprze, nie pamiętam, kiedy ostatnio tak się wytańczyłam!




Pamiętacie, jak mówiłam, że zorganizowane wycieczki nie są dla mnie? Hmm, w weekend po treningu postanowiliśmy "skusić się" na zorganizowaną wycieczkę przez trójkę Gruzinów. W dwa dni objazd najważniejszych atrakcji w Kachetii za 90 lari. Po obliczeniu wyszło nam, że sami dojechalibyśmy taniej, ale zajęłoby nam to więcej czasu, więc postanowiliśmy się przejechać.

Pierwszego dnia zwiedziliśmy Davit Gareja, czyli przepiękny klasztor wykuty w skale położony tuż przy granicy z Azerbejdżenem. Jestem człowiekiem drogi. Nawet po nieprzespanej nocy nie zasnę, bo przez całą podróż wpatruję się w widoki za oknem. A tu czekał na mnie pustynny, górzysty krajobraz z pojedynczymi domami i licznymi stadami owiec. Po tych kilku miesiącach wydaje mi się, że już nic mnie w Gruzji nie zaskoczy, a tu każdy zakątek to zupełnie inny krajobraz! Niestety nie będę w stanie pojechać do Azerbejdżanu w tym roku, więc chociaż popatrzyłam na jego bezkresne pola w oddali.







Spacerowaliśmy niedbale po wzgórzach i okolicy w gruzińskim stylu, czekając aż każdy zrobi zdjęcia na blogi i inne fejsbuki :P Dalej w planach było zwiedzenie Signagi i monastyru Bodbe. Logicznym było dla mnie, zjechanie do Bodbe, które jest położony przed Signagi. Ale my najpierw pospacerowaliśmy po Signagi, a następni zawróciliśmy do monastyru, gdzie pocałowaliśmy już klamkę, bo brama jest otwarta do 19. Zwątpiłam wtedy w zmysł organizatorski naszych przewodników, ale nic, kolejny dzień, jest nadzieja ;)

Signagi - tutaj byłam z J., w ramach cyklu "podróże we mgle" ;) Chciałam tu jeszcze raz przyjechać, by zobaczyć słoneczne oblicze tego miejsca. Bardzo przyjemne miasteczko, z uroczymi uliczkami i niskimi kamieniczkami oraz widokiem na Dolinę Alzańską, skąd pochodzi mój ulubiony rodzaj wina :)



Noc spędziliśmy w hostelu w Telavi, by kolejnego dnia zwiedzić stolicę Kachetii, odwiedzić winnicę, Tsindali (muzeum i ogrodów w byłej posiadłości Aleksandra Czawczawadze, gruzińskiego pisarza) i jeden z monastyrów w pobliżu (wybaczcie, nie pamiętam nazwy). Rano mieliśmy się ogarnąć i wyjechać kiedy chcemy, co przeciągnęło się do 11. Zanim zjedliśmy śniadanie, było już po 12(!). Pogoda nam się trochę pogorszyła, więc przespacerowaliśmy się po centrum i wyruszyliśmy do winnicy. W drodze okazało się, że nie zdążymy odwiedzić obu kolejnych atrakcji, więc pojedziemy tylko do monastyru. Wizytę w winnicy Shumi zaliczam do bardzo udanych - historia  i sposób wytwarzania wina, wizyta w muzeum i obowiązkowa degustacja :)



Niestety, po wizycie w winnicy, okazało się, że nie zdążymy dojechać już do monastyru, ponieważ na 20 musimy być w Tbilisi. My mieliśmy pociąg powrotny do Ozurgeti, a pozostali uczestnicy swoje obowiązki. Pozostała mi nuta goryczy po tej wyprawie i zdecydowałam, że grupowe wycieczki to już zdecydowanie nigdy nie dla mnie. Tak stresuje mnie czekanie na innych, że tracę całą radość z wyprawy. Wolę jednak podróżować sama i wkurzać się na swoje ewentualne błędy niż czyjeś ;)

Uwielbiam gruzińskie "nela, nela" (wolno, wolno) i niespieszne cieszenie się każdą chwilą, ale czasami wychodzi mi to bokiem ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz